Stąd. |
piątek, 8 listopada 2013
sobota, 26 stycznia 2013
Rozgrzewający napój imbirowy
Za oknem czyste niebo i piękne
słońce odbijające się od grubych warstw śniegu – warunki wprost wymarzone do
zimowych spacerów. Ubraliśmy się ciepło i ruszyliśmy do lasu. Mróz lekko
szczypał w policzki, słońce przedzierało się przez gałęzie, a śnieg pod stopami
przyjemnie skrzypiał. Wszechobecna biel, cisza i rześkie powietrze pomagają
przewietrzyć myśli.
Jak się rozgrzać, gdy za szybą mróz, a wokół pełno kaszlących i kichających przechodniów? Imbirową,
antyprzeziębieniową bombą witaminową!
Napój imbirowy - mój faworyt w chłodne dni |
Rozgrzewający napój imbirowy
Potrzebne są:
- Korzeń imbiru
- 2-3 plasterki cytryny
- 2-3 plasterki pomarańczy
- Miód
Z korzenia imbiru kroimy dwa
plasterki o grubości mniej więcej pół centymetra, zdejmujemy skórkę. Każdy z
nich lekko nacinamy, dzięki czemu imbir szybciej puści sok (ja zwykle rysuję na
powierzchni nożem szachownicę). Jeśli chcemy, plastry cytryny i pomarańczy
możemy pokroić na połówki albo na ćwiartki. Zalewamy gorącą, ale nie wrzącą
wodą. Chwilę odczekujemy i dodajemy miodu do smaku. Napój zalany
wrzątkiem będzie równie pyszny, jednak pozbawiony znacznej części swoich
cennych właściwości. Mieszamy i pijemy, ciesząc się smakiem i wzmocnioną odpornością!
A Wy jak się rozgrzewacie w te
zimne dni?
wtorek, 15 stycznia 2013
Pierwszy krok we właściwym kierunku nie musi być duży.
![]() |
zdjęcie z wyjazdu w Bory Tucholskie |
Pamiętam, kiedy odkryłam tę prawdę pierwszy raz,
aż zaniemówiłam z wrażenia. Pierwszy krok we właściwym kierunku nie musi być duży. Tak proste! Oczywiste! Genialne! I tak bardzo wyzwalające! Wracam
do niego zawsze, gdy czuję, że rzeczywistość mnie przytłacza, gdy nad moją
głową piętrzą się zadania lub wokół przedmioty. Zacząć od czegokolwiek – od banalnej,
drobnej rzeczy. A potem zrobić kolejny,
mały krok. Nic odkrywczego, nic rewolucyjnego. Oczywistość. A jednak przełamuje
opór przed rozpoczęciem działania. Pomaga iść do przodu.
Wróciłam dziś do pracy po kilku dniach
nieobecności i zalała mnie fala maili, pilnych zadań, telefonów. Zacząć od
czegokolwiek. Spisałam zatem na kartce wszystkie sprawy do załatwienia na dziś
i poczułam się spokojniej. Sytuacja stała się bardziej pod kontrolą. Gdy porządkowałam mieszkanie przed ostatnią
przeprowadzką, zaczęłam od wyrzucenia dziurawych skarpetek. Gdy walczyłam z zasobami
papierzysk, starałam się wyrzucić chociaż plik kartek dziennie.
Łatwo wpadam w pułapkę perfekcjonizmu. Jestem tą
właśnie osobą, która ma tendencję do poprawiania wykonywanych rzeczy w
nieskończoność albo zniechęcania się, gdy nie potrafi czegoś zrobić idealnie.
Od kilku lat przestawiam się na „wystarczająco dobre” wykonanie i
choć widzę wielkie postępy, to wciąż zdarzają mi się potknięcia. Sporadyczna pokusa, by od
razu, wszystko, jednocześnie, doskonale. Z odsieczą przychodzi mi tytułowe
zdanie. Krok może być mały, przypominam sama sobie. Może być koślawy. Może być
banalny. Może być niepewny. Może być niedoskonały. Może być nawet symboliczny. Wystarczy,
że jest we właściwym kierunku.
piątek, 11 stycznia 2013
Za głośno, zbyt szybko.
Są dni, które przesadzają z intensywnością. Za głośno, zbyt szybko,
powtarzam w myślach. Czuję w ciele zmęczenie nagromadzonymi bodźcami. Gdy w danym momencie nie mogę sobie pozwolić na dłuższy odpoczynek, wszelkimi sposobami rozciągam to, co
mam. Zwalniam krok w drodze na
pocztę, a gdy maszyna informuje mnie o liczbie osób w kolejce przede
mną, odrzucam pokusę „wykorzystania czasu” na szybkie zakupy w pobliskim
sklepie. Siadam, zaczynam głębiej oddychać i czuję zmniejszające się
napięcie. Zauważam, że jest ciszej. Pozwalam dogonić się
wcześniejszym myślom, zamiast gnać w przód do niekończących się zadań do
wykonania. W zaskakujący sposób
kolejka pomaga mi się zatrzymać, wymusza bycie ze sobą tu i teraz.
Czasem to, co wydaje się marnowaniem czasu jest lepszym sposobem na jego
wykorzystanie.
Trawi nas zajadła niecierpliwość, pisze tak mi bliski Honoré, a pod powierzchnią współczesnego życia kłębi się chroniczna frustracja.
Wrogiem staje się każdy człowiek i każde zjawisko, które staje nam na drodze, spowalnia nas i sprawia, że nie dostajemy tego, co chcemy i kiedy chcemy. Dziś najmniejsze potknięcie, najdrobniejsze opóźnienie, najdyskretniejszy przejaw opieszałości może wywołać ataki dzikiej furii u ludzi, którzy są poza tym całkowicie normalni.
Carl Honoré, “Pochwała powolności”
Obserwuję takie sytuacje codziennie.
Czasem łapię na tym samą siebie, choć cieszę się, że coraz rzadziej. Są
dni, kiedy się potykam, stawianie oporu wszechobecnemu pośpiechowi i
przebodźcowaniu wydaje mi się zbyt trudne, a utrzymanie własnego tempa
kosztuje więcej wysiłku. Nie dążę do powolności absolutnej, a do
harmonii. I kiedy coraz częściej mi się udaje, w każdy możliwy sposób
doświadczam, jak bardzo warto.
czwartek, 10 stycznia 2013
ORŁY 2013 - styczniowe wieczory z polskim kinem.
Co roku w styczniu odbywa się w stolicy
przegląd filmów kandydujących do Polskich Nagród Filmowych ORŁY. Tym razem prezentacja kandydatów do Orłów
2013 odbywa się w warszawskim kinie Iluzjon, a projekcje ruszyły właśnie dziś.
Odkąd
mieszkam w Warszawie, chętnie wykorzystuję tę okazję, by obejrzeć polskie filmy, które w
zeszłym roku przegrały konfrontację z innymi sposobami na spędzenie czasu albo zwyczajnie
mi umknęły. Co ważne, pamiętam o umiarze – nie chodzi przecież o wieczną pogoń
za byciem na bieżąco – i z 20 pozycji starannie
wybieram tylko 2-3 filmy, które naprawdę mnie pociągają. Jeśli nie ma się
potrzeby gonienia za filmowymi nowościami („szybko,
póki wyświetlają w kinach!”), można spędzić czasem ponury o tej porze roku wieczór
w ciekawy sposób, w dodatku niewielkim kosztem (w zeszłym roku w Lunie pojedynczy
bilet kosztował 8 zł, czyli trzykrotnie mniej niż seans w multipleksie).
Które zeszłoroczne polskie filmy chcielibyście zobaczyć albo polecacie? Mam swoje typy, ciekawa jestem też Waszych opinii.
niedziela, 6 stycznia 2013
Na przekór noworocznemu szaleństwu.
W pierwsze dni stycznia zewsząd płyną fale postanowień, a reklamodawcy
prześcigają się w oferowaniu doskonałych i absolutnie niezbędnych do ich realizacji
produktów. Machina marketingowa idzie w ruch.
Zastanawiam się, czego chcę dla siebie w tym roku, co chciałabym
osiągnąć, ale nie w formie postanowień. Wybieram ważne dla mnie obszary i
stawiam sobie cele – konkretne, realistyczne, dające radość, a przede wszystkim
pozytywne, oparte na chęci rozwijania się, przybliżania się do życia w wybrany
przez mnie sposób. Przyglądam się swojej liście, pamiętając, że mniej znaczy więcej i upewniam się: czy naprawdę
tego chcę, czy też czuję, że powinnam, bo nie akceptuję części siebie albo chcę
dostosować się do oczekiwań innych? Lubię małe kroki, więc dzielę swoje cele na
mniejsze, miesięczne kawałki. Czasem zauważam, że na zbyt wiele się porywam,
więc dokonuję modyfikacji. Chcę prostoty i radości, a nie zadyszki i pośpiechu.
Pierwszy weekend stycznia. Leniwe przedpołudnie, czytanie na głos w
łóżku („Można tu spędzić życie, błądząc
wśród tomów z różnych światów, kultur i czasów – College Street jest jak
paszcza wieloryba, który przez dwa stulecia opływał kulę ziemską, połykając po
drodze książki” – i któż nie nabiera ochoty ujrzeć takiego miejsca choćby
oczyma wyobraźni?), spokojne, późne śniadanie. Długa, niespieszna rozmowa o
trudnym filmie, spontaniczny wypad na rozgrzewający napój imbirowy, którego
skład chcę spróbować odtworzyć samodzielnie. A dziś spacer w parku, jedno z tych opowiadań i wolno sącząca
się muzyka.
A Wy jak spędzacie ten czas?
[Cytat stąd.]
Subskrybuj:
Posty (Atom)